Blog 4 minuty czytania

Czym nie jest kreatywność?

Czy można nauczyć pisania? To pytanie słyszałem tak często, że odruchowo już zacząłem odpowiadać: „chyba nie, ale w tych kursach chodzi o to, żeby obudzić w słuchaczach kreatywność”. No i stało się. Ktoś kiedyś popatrzył mi głęboko w oczy i zapytał szczerze, z samego środka swojego głodu wiedzy: „a co to jest kreatywność”?

Yyy… Kur!… Wrrrr… Mój oddech zatrzymał się gdzieś pomiędzy tchawicą, a płucami. Uwierzcie, że jest takie miejsce bo tam właśnie zaczęło mnie boleć mniej więcej po minucie bezdechu. Zdałem sobie sprawę, że nie mam pojęcia co odpowiedzieć. Że, co gorsze, nie wiem co to jest kreatywność. Owszem, owszem, mogłem opowiedzieć na przykładach, albo… Zaraz złajałem się w myślach. Człowieku, nie kompromituj się! – wrzasnąłem sam na siebie. – Proszę tu natychmiast odpowiedzieć składnie pięknej pani, która zadała pytanie! 

Hm. Tylko co mam powiedzieć? 

To, że nie mam pojęcia co do znaczenia tego słowa (choć używam) wyjaśniłem już wcześniej. Wszelkie definicje encyklopedyczne kompletnie mnie nie satysfakcjonują ponieważ widać, że są napisane przez ludzi, którzy z jakąkolwiek kreacją na co dzień do czynienia nie mają. 

Cóż zostaje zatem? Tylko opowiedzenie historii. 

Po raz pierwszy zetknąłem się z tym problemem w późnych latach siedemdziesiątych, ciemnych w mojej pamięci i ciężkich już ogromem nadciągającego kryzysu. Nikt wtedy nie używał słowa „kreatywność”, choć zaczynało już chyba kiełkować nieśmiało gdzieś na granicy niedopowiedzeń różnych artystów. Jeden z nich właśnie, nobliwy profesor, który przygotowywał mnie do egzaminu z rysunku przed studiami na architekturze, zadumał się właśnie pochylony nad, nazwijmy rzecz po imieniu, kompletną nieudolnością tego co usiłowałem szkicować. Zrozumiał jedną rzecz. On musi mnie zniszczyć. On musi poddać kompletnej destrukcji wszystkie moje rysunkowe przyzwyczajenia, moją manierę, moje „zeissowskie oko”, moje wyobrażenie o rysowaniu, wreszcie moją świadomość. A nie miał przy tym pojęcia czy na miejsce osoby anihilowanej będzie w stanie włożyć nową, stworzoną przez siebie w trakcie kursu. Ale… innego wyjścia nie było. 

– Dlaczego starasz się rysować ładnie? – zapytał podstępnie szykując się do szturmu. 

– No… – rozpaczliwie szukałem odpowiedzi w swojej pustej chwilowo głowie. – No bo tak umiem. 

„Gówno umiesz!” – chciał powiedzieć profesor ale jeszcze się powstrzymał. 

– Rysujesz jak mała, grzeczna dziewczynka – skwitował. – A rysowanie to nie jest uniżona ani uprzejma prośba do widzów by ewentualnie i łaskawie raczyli rzucić okiem na to co tam sobie maleństwo wyściubiło na kartce. 

– A czym jest rysowanie? 

Wielki artysta wziął głęboki oddech i krzyknął. 

– Rysowanie jest napadem na bank! Nie możesz wejść i poprosić. Masz się włamać! Rozpierdolić wszystko, a tym w środku najebać! Ryzykuj życiem to będziesz miał szansę. 

Wydaje mi się, że profesor użył wtedy trochę innych słów, ale sens jak najbardziej oddałem. W każdym razie zrozumiałem co mi powiedział. 

Zapamiętałem też, że zawsze powtarzał: „rysując cokolwiek zawsze musisz w to włożyć całego siebie. Jak przy napadzie. Nie da się napadać na pół, ani nawet na trzy czwarte. Jeśli ktoś poprosi cię o szybki szkic na serwetce w kawiarni, to pamiętaj, że na tej serwetce musisz być cały ty”. 

W przytoczonej scence ani razu nie pojawiło się słowo „kreatywność”. Naprawdę wtedy jeszcze nie istniało we współczesnym znaczeniu. Pojawiło się znacznie później, a ja usłyszałem je po raz pierwszy kiedy dowiedziałem się o problemach rowerzystów w Nowym Jorku. 

Lata temu przeczytałem reportaż, którego autor ujawnił, że rowerowi kurierzy w amerykańskiej metropolii demontują hamulce w swoich rowerach. Jak to? – nie mogłem uwierzyć w pierwszej chwili. W Nowym Jorku bez hamulców? Wśród tysięcy samochodów, milionów przechodniów, w mieście gdzie w każdej chwili może cię zmiażdżyć ciężarówka, albo jakiś wózek z niemowlakiem wyjedzie ci przez koła? 

Ale bohater reportażu argumentował rzeczowo. Hamulce są niepotrzebne ponieważ przy tych prędkościach i tak nie zadziałają poprawnie, nie zatrzymają cię w miejscu. A świadomość, że je masz, pozbawi cię kreatywności. Ty pędząc masz wymyślić jak postąpić w groźnej sytuacji na drodze, a nie hamować. Masz wpaść na dynamiczne rozwiązanie, a nie na przechodnia bo cudów nie ma – i tak nie zdążysz się zatrzymać. 

Genialne w swojej prostocie. Dokładnie tak samo jak w całym życiu. Albo wpadniesz natychmiast na jakieś rozwiązanie, jakiekolwiek, bo przecież nie da się od razu znaleźć rozwiązania idealnego, albo będziesz siedział i nic nie robił spętany własnym perfekcjonizmem. Moja ulubiona, wojskowa zasada, którą często powtarzam brzmi: „podjęcie nawet złej decyzji jest lepsze niż nie podjęcie żadnej”. Nie ma więc hamowania, nie ma zwalniania, albo pędzisz do przodu albo giń”. 

W podobnym stylu wyrażał się zresztą znajomy policjant. Ponieważ w trakcie swojej długiej służby nawsadzał do więzień sporo przestępców to przechodząc na emeryturę postanowił się zabezpieczyć i chodzić z bronią przy sobie. W tym celu należy ukończyć specjalistyczny kurs, którego mu zazdrościłem i dopytywałem ciekawie czego się tam nauczył. 

– Niczego – odparł. – Generalnie podczas zajęć wałkuje się tylko jedną kwestę: jak nie doprowadzić do strzelaniny. I tyle. 

– No jak to? – nie mogłem uwierzyć. – A samo użycie broni? 

Teraz on popatrzył na mnie niebotycznie zdziwiony. 

– No przecież strzelasz lepiej ode mnie – odparł. – Czego chcesz się jeszcze dowiedzieć w tej kwestii? 

Wyjaśnił, że wszelkie zasady zabijają kreatywność. Nie można polegać ani na procedurach, ani na przykładowych sytuacjach. Trzeba po prostu nie stwarzać sytuacji, w której ktokolwiek mógłby na nas napaść. Wystarczy więc postępować tak jakby się miało w kieszeni sto tysięcy w gotówce i od razu scenariusz zdarzeń układa się w głowie sam. Dla ludzi kreatywnych wystarczy. Reszta zginie. Jeśli oczywiście w ogóle dojdzie do zamachu. 

I tu właściwie mógłbym skończyć. Wiem, że nie wyjaśniłem co to jest kreatywność, ale też ostrzegałem w tytule, że powiem jedynie czym nie jest. Jest jednak coś co powinienem dodać. Wszyscy ludzie kreatywni, których znam, chcą. 

– Co? – zapytacie pewnie. – Czego chcą? 

– Po prostu chcą. 

Posłużę się cytatem z Tyrmanda:

„Znani mi zawadiacy, zabijacy, postrachy przedmieść byli zazwyczaj ludźmi marnej postury, ich odwaga i brawura też byłaby do dyskusji. Ale zawsze chcieli naparzać innych. Z czasem wkraczali w rutynę odruchów i ta stanowiła o ich legendzie.”

Tak właśnie. Kosiński napisał: „Wystarczy być”, a tu jedynie „Wystarczy chcieć”. 

Żeby jednak nie kończyć tym truizmem podam czyjąś, krótką definicję, która jest jeszcze do przyjęcia: 

„Człowiek kreatywny to dziecko, które przetrwało”. 

Jeśli więc ktoś was zapyta: „kiedy nareszcie dorośniesz?”, odpowiadaj śmiało: „najlepiej nigdy”.

 

 

Kontakt do agenta

Wszystkie zapytania ofertowe lub związane z promocją proszę kierować na adres:

ziemianski.az@gmail.com