Blog 5 minuty czytania

Jak nie pisać powieści – opisy

Powinienem zacząć prowadzić nowy dział na tym blogu: „Niekompetentne odpowiedzi na trudne pytania”. Ten tytuł jest chyba serum tego co właśnie chcę zrobić. 

Otóż napisała do mnie studentka, która kiedyś uczęszczała na moje zajęcia z kreatywnego pisania. Zapytałem ją wtedy „co dalej?”. No i ciąg dalszy właśnie nastąpił. Chyba debiutancka powieść właśnie się tworzy, a do mnie przyszło konkretne pytanie: „Czy znalazłby Pan chwilę, żeby napisać jakąś radę, jak tworzyć opisy?”. 

Hm. Chyba jestem ostatnią osobą, która powinna się zajmować takimi problemami, ale noblesse oblige, studentka pyta, ja muszę odpowiedzieć. 

Poniżej więc zamieszczam odpowiedź, jakiej udzieliłem (czytacie na własne ryzyko):

***

Szalenie trudno mi mówić jakie powinny być opisy ponieważ jestem generalnie zdecydowanym wrogiem jakichkolwiek opisów w literaturze. Czasy kiedy autor opiewał piękno nieskalanej natury, czy też drobiazgowo konstruował słowem przestrzeń, w której działali bohaterowie, moim zdaniem bezpowrotnie minęły. Ale nie tylko przestrzeń i otoczenie nie zasługują na szersze potraktowanie. Również opis stanów wewnętrznych bohatera uważam za zbędny. Czytelnik powinien poznawać bohatera przez akcję. Przez jego reakcje na konkretne wydarzenia. Tylko dzięki temu można uruchomić fantazję odbiorcy, a nie prowadzić go za rękę jak przedszkolaka, tłumacząc przy tym „co autor miał na myśli”. 

Wracając jednak do opisów – mam wrażenie, że dzisiaj nie tylko są zbędne, ale wręcz przeszkadzają w odbiorze książki. Na przykład do dziś nie udaje mi się skończyć autobiografii Paula McCartneya, ponieważ on co chwilę biada nad znikaniem miejsc, które opiewał w swoich utworach, a ja, jak ten osioł bez mała, za każdym razem muszę sprawdzić o czym konkretnie mówi. Samo prześledzenie Penny Lane w Google street view, zajęło mi pół dnia, a potem jeszcze zacząłem szukać materiałów na temat innych, podobnych ingerencji w architekturę centrów miejskich. I oczywiście znalazłem. Wrocław i jego trasa WZ jest identycznym debilizmem – typowo podmiejską, wielopasmową trasą wbitą bezsensownie w tkankę śródmieścia. Może i miło pomyśleć, że oprócz nas identyczne błędy popełnił Liverpool, ale do jasnej cholery, cały dzień na probie odtworzenia nastroju z Penny Lane? To lekka przesada. 

Nie chcę mnożyć przykładów ale tak dzieje się z każdą książką, którą czytam na iPadzie. „Magnetyzer” Konrada Lewandowskiego został zatrzymany na drugiej już stronie opisem „futurystycznych wagonów warszawskiej, przedwojennej EKD”. Super. Sprawdziłem. Wiem już na czym polega ich futurystyczny wygląd, i w ogóle, po kilku godzinach spędzonych w sieci, jestem chyba wybitnym specjalistą w odniesieniu do przedwojennej EKD w stolicy i nawet najdzikszych problemów z nią związanych. 

Ale czy naprawdę o to chodzi w czytaniu książek? 

(Sorry Konrad, na pewno do Magnetyzera wrócę, ale trochę sam jesteś sobie winny, ponieważ w swojej prozie umieszczasz właśnie bardzo sugestywne opisy). 

Przejdźmy jednak do książek, których akcja nie rozgrywa się w świecie dostępnym przez google street view. Pisząc Achaję (a później Pomnik i Viriona) umieściłem tam  mnóstwo opisów mówiących dokładnie (z całą skrupulatnością, dobitnością, totalną jednoznacznością), że przedstawiony świat jest antykiem. To antyk! – zdawały się krzyczeć wszystkie litery każdego opisu. 

Nie! – zakrzyknęli czytelnicy wiedzący przecież lepiej niż ja. To średniowiecze i już. I posypały się zarzuty: że tyle już razy przedstawiono klęskę nowoczesnej armii w starciu ze średniowieczną (notabene nie opisałem ani średniowiecznej, ani współczesnej jak dotąd nigdzie). Że ja nie wiem jak wygląda średniowieczna karczma (nigdzie takiej nie umieściłem). Że w średniowieczu to, czy tamto, a ja inaczej. Nawet ilustrator nie przyjął do wiadomości, że bohaterowie powinni nosić (opisane w powieściach) tuniki, chitony, chlamidy i sandały zamiast spodni wpuszczonych w buty z cholewami. 

Po co więc umieszczać opisy? Po nic? Tak sobie, dla ozdoby tekstu, który i tak zostanie pominięty? Dla wyciągnięcia większej kasy od wydawcy za długość tekstu? [nawiasem mówiąc to ostatnie to bzdura: cena książki zależy od ilości kartek, a nie ilości znaków, opłaca się więc pisać same dialogi, najlepiej niech bohaterowie porozumiewają się okrzykami lub monosylabami]. 

Niestety, wielokrotnie przekonałem się, że nic nie zagłuszy własnego poglądu czytelnika, który jest aprioryczny i kształtowany przez te książki, które czytelnik poznał już wcześniej. Żaden opis tego poglądu nie zmieni. 

Jaką więc rolę mógłby współcześnie pełnić opis? Teoretycznie jako jeden z elementów tworzenia nastroju. Ale i z tym radzę uważać, ponieważ nie znamy ani czasu, ani miejsca, w których książka będzie czytana. Nabiedzimy się nad tworzeniem mrocznego nastroju, groza będzie narastać stopniowo, a tu… Czytelnik weźmie sobie książkę ze sobą na plażę. I na nic budowanie gotyckich konstrukcji – nie zostaną dobrze przyjęte w zalanej słońcem przestrzeni wypełnionej tłumem zrelaksowanych ludzi, którym grozi co najwyżej zatrucie salmonellą w pobliskiej gastronomii, a nie duchy i upiory. 

 Czy zatem w ogóle nie powinno być opisów? A wprost przeciwnie. Nie mogą jednak dotyczyć niczego co można łatwo zobaczyć w oryginale, niczego co zostało opisane setki razy, niczego co dla wielu ludzi jest oczywiste (bo tej „oczywistości” zasadniczo nie da się przełamać). Poetycki język już nie oddziałuje tak jak dawniej i większość czytelników po prostu pomija te części utworu, albo, co gorsze, przebiega po nich wzrokiem, umieszczając w tym miejscu własne przemyślenia. 

Cóż więc robić? Moim zdaniem opis ma sens jedynie wówczas kiedy jest skrajnie subiektywny. Poza didaskaliami, możemy opisywać rzeczy, sytuacje, czy otoczenie jedynie przepuszczone przez pryzmat własnego umysłu. Ważne jest tylko to co MY sądzimy o otoczeniu, jak MY postrzegamy bohatera, tylko i wyłącznie NASZE zdanie o danym człowieku. To niby jest oczywiste. Ale wielu autorów, szczególnie pisząc z pozycji Boga usiłuje silić się na obiektywizm. Nie ma czegoś takiego jak obiektywne spojrzenie na świat. Współczesna kultura (a i dawna w równym stopniu) zniszczyły u nas możliwość prowadzenia bezstronnej obserwacji, nie skażonej tąż kulturą. A co za tym idzie, nie ma sensu porywać się na niemożliwe. Nie ma sensu również udawać, że jesteśmy obiektywni. W takiej sytuacji wypada nawet podkreślić, że ujawniamy własne zdanie, że patrzymy na bohatera swoimi oczami, i  towarzyszy nam nasz sceptycyzm, kpina, zachwyt, czy dystans. Czy opisujemy krajobraz, czy sytuację nie bójmy się nadać im cech własnych. Jeśli jesteśmy do świata nastawieni ironicznie, niech wszystko co zostanie napisane ocieka ironią. Jeśli ogarnęła nas melancholia, niech wszystko przesiąknięte będzie smutkiem. Najważniejsze to nie udawać. Na nikogo się nie stylizować, ale za to być zależnym od własnego nastroju. 

Upraszczając: niech opis nie mówi co widać, tylko co czuję widząc. 

Ot i cała recepta. A to czy opis będzie ironiczny czy nostalgiczny, zależy wyłącznie od stanu ducha autora w danej chwili. Nie da się niczego stworzyć według przygotowanych wcześniej schematów. 

 

Kontakt do agenta

Wszystkie zapytania ofertowe lub związane z promocją proszę kierować na adres:

ziemianski.az@gmail.com