Blog 5 minuty czytania

Jak nie robić researchu.

Każdy pisarz jest narcyzem ale czasami nadchodzą takie chwile, że nie wystarcza mu jego miłość własna. Nie wystarczają wyciągi z kont, nie wystarcza kumulująca się zazdrość kolegów po piórze, przestaje go cieszyć fakt, że już dawno temu on sam uznał się za pępek świata i nie ma takiej siły, która go z tego przekonania wyprowadzi. Ale czasem splendorów ciągle mało. I cóż zrobić? Ano, wielu myśli, że należałoby własną twórczość jeszcze uwznioślić. Jak? I tu pojawia się zbawcze słowo: research!

W tym trybie pisarz nie pisze z bańki, tylko opiera się na źródłach. I wszystko w najlepszym porządku jeśli chodzi o autorów książek historycznych czy naukowych. Ale czy na pewno w przypadku powieści również powinniśmy sięgać do źródeł? W takim razie jeżeli zamierzamy osadzić akcję pod ziemią, a bohaterami uczynić krasnoludy to z jakimi pracami powinniśmy się zapoznać? Studiować skrypty dotyczące geologii, górnictwa i głębinowych odwiertów czy też wystarczy lektura „Koszałka Opałka” Marii Konopnickiej? No niestety. Pęd do „unaukowienia” swoich wymysłów wydaje mi się śmieszny. 

I tu chciałbym być dobrze zrozumiany. Jeśli ktoś osadza akcję powieści w czasach wojen napoleońskich to oczywiście znać realia epoki powinien. I to na wylot. Ale do tego lektura jednej książki nie wystarczy. 

Jeżeli ktoś chciałby opisać historię zawodowego mordercy to powinien opanować obsługę broni palnej. A do tego jedna wizyta na strzelnicy nie wystarczy. 

Amerykanie powtarzają do znudzenia: pisz o tym na czym się znasz. O tym na czym się znasz. Czyli nie o tym, na temat czego przeczytałeś jedną czy dwie książki, ale o tym co jest twoją pasją. Jeśli od lat interesujesz się antykiem to osadzenie akcji powieści w starożytnej Grecji jest jak najbardziej dobrym pomysłem. Jeśli twoim hobby jest uprawiane od dziecka swobodne nurkowanie to świetnym pomysłem jest stworzenie bohatera literackiego, który będzie zawodowym nurkiem. 

Jeśli jednak nie masz pojęcia o muzyce nie opisuj życia kompozytora symfonii. Jeśli nie masz prawa jazdy zrezygnuj z bohaterów takich jak kierowca wyścigowy albo właściciel warsztatu samochodowego. 

Wiele razy podczas spotkań pytano mnie jak długo pisałem ostatnią powieść. Zawsze odpowiadam, że kilkadziesiąt lat, choć samo klepanie w klawisze zajęło mi może pół roku. Jak to? Odpowiedź jest prosta. W każdej książce zawieram doświadczenia i wiedzę jakie gromadziłem przez całe życie. 

Ale i to nie jest ważne. A co w takim razie jest? 

Książka to opowiedziana historia. Nie podręcznik, nie skrypt, nie kompendium wiedzy. Albo przekonasz czytelnika, że wiesz o czym mówisz i wciągniesz go w swoją opowieść albo nie. A wtedy ilość wiedzy jaką przyswoiłeś wcześniej jest bez znaczenia. Karol May autor mega bestsellera „Winnetou” nie był nawet w Ameryce przed napisaniem tej powieści, a swoją wiedzę czerpał z groszowych westernów. Arthur Conan Doyle nie miał zielonego pojęcia ani o śledztwach ani o pracy w policji kiedy tworzył postać Sherlocka Holmesa. Kiedy już zdobył światową sławę, policja zaprosiła go do współpracy i co? Kompletna porażka, metoda dedukcji nie działa, amator nie miał niczego do powiedzenia profesjonalistom. Ale czy to ma jakieś znaczenie? Wzorcem superdetektywa do dziś przecież pozostaje Sherlock Holmes, a nie jakiś tam bezimienny policjant z epoki. 

Wracając do researchu. Nadmiar wiedzy poraża autora. I nie na przekazywaniu wiedzy polega proces pisania powieści (pamiętając ciągle, że mówimy o beletrystyce, a nie o książkach faktograficznych). 

Znam pisarzy, którzy chodzą po schodach recytując na głos dialogi tylko po to, żeby wiedzieć ile pięter zdołają przebyć bohaterowie wygłaszający w książce swoje kwestie. Znam autorów odliczających kroki pomiędzy nieistniejącymi już, zburzonymi podczas wojny budynkami, tylko po to, żeby móc napisać: by przejść od dworca do drzwi biblioteki bohater musiał zrobić ponad sześćset kroków… Serio? 

Zawsze w takiej sytuacji przypomina mi się Dustin Hoffman, który mając zagrać na planie filmowym śmiertelnie znużonego człowieka, nie spał przez całą noc, ćwiczył intensywnie, żeby czuć wyczerpanie oraz odmawiał sobie jedzenia i picia. Jego partner w filmie, Laurence Olivier wielce zdziwiony zapytał go następnego dnia: a nie lepiej byłoby to wyczerpanie po prostu zagrać? 

No właśnie. A nie lepiej te wszystkie fakty zebrane w trakcie researchu po prostu wymyślić? 

I pewnie od razu ciśnie się wam na usta pytanie: no zaraz, przecież czytelnicy od razu wytkną nam milion błędów! 

Uspokajam: nie wytkną. 

Pierwszy tekst opublikowałem w roku 1978, a więc czterdzieści pięć lat temu. I przez ten czas czytelnicy wytknęli mi dwa błędy. Wychodzi więc średnio, jeden na ponad dwudziestolecie. Wydaje się mało. Ale na pewno zapytacie czy mówię prawdę. Owszem. Tyle błędów (co prawda bardziej logicznych niż rzeczowych) mi wytknięto. Czyżbym nie zrobił ich więcej? Ależ zrobiłem, zrobiłem… 🙂  

Problem w tym, że nikt ich nie odkrył. Mechanizm działa bowiem na tej zasadzie: czytelnik wymyśla sobie, że zrobiłem błąd i czyni mi z tego zarzut. A potem go udowadnia. 

Podam dwa przykłady. 

Pierwszy list od czytelnika (bardzo miły zresztą) poddał w wątpliwość możliwość posiadania przez Polskę lotniskowców, co opisałem w Pomniku cesarzowej Achai. Te okręty są za duże. Nie mogłyby opuścić Bałtyku ponieważ cieśniny duńskie są za płytkie!

Hm. Nigdzie nie zamieściłem informacji, że lotniskowce zostały zwodowane w krajowych stoczniach. Przed wojną większość naszej floty wojennej kupowaliśmy w Anglii. Ale co tam – czytelnik zawsze wie lepiej. Nie mogliśmy mieć lotniskowców bo w cieśninach za płytko. 

Dopiero wojna na Ukrainie i spowodowane nią zawirowania na arenie międzynarodowej sprawiły, że jeden lotniskowiec na Bałtyk jednak wpłynął. A zaraz po nim drugi. Najwyraźniej ich kapitanowie albo nie znali głębokości cieśnin duńskich albo się tą informacją nie przejmowali. 

Drugi list był jeszcze ciekawszy. Autor dowodził w nim, że nie jest możliwa sytuacja, którą opisałem w Achai – żaden człowiek nie jest w stanie unieść osła. Osioł jest po prostu za ciężki. I tu następował pełen naukowy dowód na prawdziwość tego stwierdzenia – dogłębna analiza ciężaru jaki może unieść człowiek zestawiona z wagą zwierzęcia. A wszystko to poparte przykładami z życia: jakie są rekordy strongmenów, ile kilogramów może unieść Pudzianowski, jaki jest światowy rekord w chodzeniu ze znaczną masą na plecach, i tak dalej i ciągle w tym stylu na dobrą stronę małego druku. Kończyło się to konstatacją: wymyśliłem coś głupiego – Achaja w żadnym wypadku nie mogła nieść osła na plecach. 

No i tak. 

Prawie już uwierzyłem. No bo przecież dowód matematyczny to dowód. I tylko męczyło mnie to zdjęcie z wojny koreańskiej kiedy to żołnierz dźwiga osła na własnych plecach ponieważ transportowe zwierzę jest zbyt cenne, żeby wylecieć w powietrze i zbyt głupie, żeby iść po śladach człowieka… 

Reasumując zatem mogę powiedzieć tak: drodzy młodzi autorzy, nie bójcie się, że wam ktokolwiek wytknie jakiś błąd. Jeśli wytknie to najpierw sam go wymyśli i włoży wam w usta. A research to efekt waszych pasji realizowanych przez całe życie, a nie ze dwie przeczytane na chybcika książki, jedna wizyta na poligonie i trzy hollywoodzkie filmy. 

 

Kontakt do agenta

Wszystkie zapytania ofertowe lub związane z promocją proszę kierować na adres:

ziemianski.az@gmail.com