Blog 3 minuty czytania

Czy w szkole pisania można nauczyć się pisania?

Świat odwraca się od literatury. A przynajmniej można odnieść takie wrażenie słysząc jak wydawcy narzekają na ciężkie czasy, pisarze publicznie żalą się, że honoraria nie wystarczą nawet na skromne życie, a większość Polaków nie miała w tym roku ani jednej książki w ręku. Obrazu upadku dopełnia atrofia działów literackich pism, które zamieszczają recenzje, brak epokowych odkryć, jeśli chodzi o nowe talenty oraz ogólne zniechęcenie do dyskusji o beletrystyce. Czy nadchodzi już koniec literatury? Przynajmniej w Polsce? 

Zauważyłem zjawisko, które wyraźnie zaprzecza tej schyłkowej wizji. Od wielu lat zdarza mi się prowadzić różne kursy, a także zajęcia na wyższych uczelniach dotyczące pisania kreatywnego. Pozwala mi to obserwować zjawisko zupełnie odwrotne od wieszczonego przez media upadku literatury. Otóż z roku na rok bynajmniej nie spada ilość zainteresowanych kursami pisania. Przeciwnie, stale rośnie. 

Łatwo co prawda powiedzieć, że to trend, który potwierdza obiegowe stwierdzenie o tym, że dzisiaj jest więcej piszących niż czytających. Nie, nie. Studenci naiwni nie są. Oni nie chcą tylko pisać książek, oni chcą je sprzedawać. Najlepiej, w wielkich nakładach. A jak to pogodzić z enuncjacjami w stylu, że powieść nominowana do Nike zdołała zarobić dla autora jedynie kilka tysięcy złotych w przez półtora roku? 

Studenci chyba mają inne zdanie na temat zawodu związanego z piórem. Prawdopodobnie też potrafią szukać. Choć nie jest łatwo dowiedzieć się jakie są zyski w branży bo każda umowa wydawnicza jest obwarowana klauzulą tajemnicy handlowej, więc zainteresowane strony niczego tak naprawdę nie powiedzą. Można jednak znaleźć w internecie procentowe składniki okładkowej ceny książki. Wiadomo więc w przybliżeniu ile trafia do autora. Sprzedany nakład najlepiej sprawdzić w wykazach niezależnych firm zajmujących się badaniami ryku. Wynik sprawia, że uczestnicy kursów najwyraźniej nie chcą więc zostać pisarzami wielkimi, nagradzanymi i hołubionymi przez krytykę. Interesuje ich rynek. 

Większość z nich jednak ma konkretne oczekiwania. Absolutnie i pod żadnym pozorem nie obchodzi ich „literackość” dzieła. Piękny język, wysublimowana kreacja ani eleganckie odniesienia do innych dzieł współczesnej kultury nie mają według nich żadnego znaczenia. Zdają sobie sprawę, że o powodzeniu na rynku książki decydują inne mechanizmy, a krytyka literacka traci na znaczeniu. Traci też sam język. Jego piękno nie jest już dzisiaj głównym instrumentem porozumiewania się pomiędzy pisarzem, a czytelnikiem. 

Współczesne dzieła osiągające wielką popularność „starym” krytykom wydają się wręcz grafomanią. O powodzeniu zaczynają decydować bowiem inne mechanizmy niż „literackość” – inne niż kiedyś mechanizmy rządzą też rynkiem. W pisaniu następuje przesuwanie akcentów. Język traci swoją rolę. 

Jeśli mówimy o jakichś konkretnych oczekiwaniach to generalnie studentów na kursie interesuje przede wszystkim nauka myślenia obrazami (na uwadze mając ewentualną sprzedaż praw do filmu czy praw do gier komputerowych – to niezwykle ważny element). Interesuje ich marketing oraz to jak skutecznie dotrzeć ze swoją ofertą do wydawców. Oczekują najwyraźniej konkretnych recept na sukces. Są rozczarowani dowiadując się, że gotowych recept nie ma. Że o sukcesie decyduje generalnie szczęście czego dowodem mogą być przecież losy książek wydanych przez takich autorów jak King czy Rowling ale pod pseudonimami – wszystkie te pozycje osiągnęły śladowe nakłady. 

Co więc w takiej sytuacji oznacza uczyć pisać?

Studenci nie poznają jakichś specjalnych technik, chwytów literackich, socjotechnicznych sposobów kreacji. Ważne jest, żeby adepci uzmysłowili sobie, że w pisaniu ważna jest tylko historia, którą się opowiada. Technika pisarska, sztuczki i chwyty, nie mają wielkiego znaczenia. Albo autor ma własną historię do przekazania albo nie, a w tym drugim przypadku, żadne triki językowe ani wymyślne stylizacje nie pomogą. 

Prowadzenie kursu ma niewiele wspólnego z nauczaniem prostych rozwiązań. Skupiam się przede wszystkim na nauce odróżniania się od innych. Zawsze podkreślam, że nie jestem w stanie nikogo wziąć za rękę i zaprowadzić do celu. Mogę postępować bardziej jak terapeuta, poprzez życzliwą obecność w trakcie procesu, który dokonuje się w głowie studenta jedynie pchnąć go we właściwą stronę. Aczkolwiek lepiej nie stawiać akcentu na to ostatnie, ponieważ kiedyś zostałem opacznie zrozumiany przez jedną z kursantek, która podeszła po zajęciach i oświadczyła: „To ja się zdecydowałam. Niech mnie pan popchnie!”. 

Generalnie takie podejście studentom wystarcza. Swój stosunek do literatury (tej, którą zamierzają tworzyć) i tak mają ukształtowany bardzo dobrze jeszcze przed rozpoczęciem kursu. 

Na koniec pytam zawsze: czy jak już osiągniecie sukces to nie boicie się zagryzienia przez hejterów? Odpowiadają pragmatycznie: Ależ to my będziemy hejtować sami siebie na początku. Przecież to darmowa reklama. 

I te słowa chyba najlepiej charakteryzują ich podejście. 

 

Tekst ukazał się pierwotnie w portalu „Lubimy czytać” 05.06.2016

 

 

Kontakt do agenta

Wszystkie zapytania ofertowe lub związane z promocją proszę kierować na adres:

ziemianski.az@gmail.com