Blog 2 minuty czytania
Lecąc na wysokości ponad jedenastu kilometrów, z szybkością prawie dziewięciuset kilometrów na godzinę przychodzą do głowy dziwne myśli. Niewielkie rozmiary planety Ziemia, jej ciasnota, stają się widoczne gołym okiem. Dostać się na antypody? Dwanaście godzin. Okrążyć cały świat? Jedna doba. Nie starając się szczególnie, komputer sam wybierze odpowiednie połączenia, reszta to tylko kwestia środków finansowych. I co?
Trudno uwierzyć, ze jako młody człowiek pasjonowałem się jeszcze książkami opisującymi przygody odkrywców nowych lądów. W kulturze, która mnie otaczała był to ciągle temat żywy, pasjonujący dla młodych czytelników. Nieznane kontynenty, wyprawy do źródeł Nilu, Stanley, Livingstone, Cook i inni nieustraszeni żeglarze… Było minęło, nie ma już czego odkrywać, wszędzie identyczne stacje benzynowe, fastfoody, podobne do siebie jak dwie krople wody supermarkety będą przy każdej ulicy.
No to może nie trzeba sięgać we wspomnieniach tak daleko. W samej Europie można było czuć się obco, a jeśli było się emigrantem, wygnańcem, tęsknota za nieosiągalnym krajem stawała się nie do zniesienia. Wspomnijmy „Stepy akermańskie” Mickiewicza, których bohater co rusz ogląda się za siebie nasłuchując czy nie dobiegnie go głos z dalekiej Litwy. Nic nie słychać – jedźmy nikt nie woła! Podobnie odczuwali swoją sytuację ci, którzy musieli opuścić kraj współcześnie. Pamiętam wspomnienia emigrantów paryskich, którzy nie mogli powrócić do komunistycznej ojczyzny, ten nastrój wyobcowania, jakiegoś niezmiernego oddalenia od kraju. A dzisiaj?
Rozmawiam sobie przez Skype’a z kobietą, która jest w Chinach. (nie wiedzieć czemu nie siedzi na ekranie do góry nogami, choć przecież dla nas to antypody – jak pisał Marco Polo: „koniec świata”). Nagle mówi, że nikt dzisiaj do niej nie dzwonił i martwi się czy telefon nie jest zepsuty. No to ja dzwonię, żeby sprawdzić. I przyznam, że to robi wrażenie, jak po ułamku sekundy słyszę z głośników wywołany przeze mnie sygnał, a na ekranie smartfona pojawia się moje zdjęcie na końcu świata przecież. A to jeszcze nie wszystko. Są jeszcze maile, sharing zdjęć, wspólny dysk internetowy, współdzierżawione fragmenty chmury i wiele wiele innych możliwości. Dziś bohater „Stepów akermańskich” sprawdzając czy nikt nie woła usłyszałby przynajmniej głos automatycznej asystentki Siri, która kazałby mu włożyć kurtkę, bo tam gdzie jest zaraz zacznie padać i przypomniała mu, że ma ze trzydzieści nieprzeczytanych maili, kilka połączeń głosowych oraz parę transmisji danych…
Nie, nie, cała ta odjechana technika oczywiście zmniejsza tęsknotę, łagodzi poczucie wyobcowania ale najważniejsza kwestia, którą postawił Mickiewicz jest ciągle aktualna. Czy słychać czyjeś wołanie? Czy ktoś czeka?
Niech każdy na obcej ziemi sam sprawdzi, odwróci się i krzyknie:
– Czy tam ktoś czeka? Czy jest ktoś w tej pustce?…
– Tak!